Pogrobowiec - nagrodzone opowiadanie


Agnieszka Muskat spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądało ono najlepiej. Twarz sprawiała wrażenie zmęczonej, a pod zapadniętymi oczami dostrzegła dwie ciemne podkowy.

Kobieta ciężko westchnęła i przygryzła dolną wargę, która mimowolnie zaczęła jej drgać.

Niedawno skończyła trzydzieści siedem lat, ale patrząc w lustro, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej wizerunek bardziej wskazywał na zszarganą życiem pięćdziesięciolatkę.

Sięgnęła po soniczną szczoteczkę do zębów i pastę wybie-lającą. Z trudem zmusiła się do wykonania codziennej toalety. Najchętniej nie poszłaby dziś do pracy, ale wiedziała, że nie mogła sobie pozwolić na kolejne zwolnienie lekarskie. Pracowała jako manager do spraw kluczowych klientów w branży energetycznej, a jej szefowstwo oczekiwało od niej szybkiego powrotu do przerwanych obowiązków. Działając pod presją, czuła, że na chwile słabości nie powinna sobie pozwalać, a jeśli już się pojawiały, należało o nich jak najszybciej zapomnieć.

Agnieszka wypłukała usta i uniosła do góry głowę, pozwalając, aby jasnoblond włosy przesunęły się do tyłu.

Od sześciu lat – a właściwie od momentu, gdy z Markem przenieśli się z bloku do nowo zbudowanego i urządzonego

w dobrym guście domu – usiłowała zajść w ciążę. Początkowo wydawało jej się to łatwe do osiągnięcia, ale po kilku latach prób dopadło ją zwątpienie. Udała się do ginekologa. Wszystkie badania, które zlecił lekarz, wyszły prawidłowo. Podobnie było w przypadku jej męża. A zatem co stanęło na przeszkodzie w realizacji ich planów? Czyżby jej wcześniej-sza, wieloletnia antykoncepcja?

Ulegając sugestii medyka, poddała się stymulacji hormonalnej. Ale i to na niewiele się zdało.

Kolejnym krokiem było zapłodnienie pozaustrojowe i implantacja zarodka. Poddała się pięciu zabiegom. Ostatni odbył się dwa miesiące temu.

I gdy już się wydawało, że ostatnia implantacja zakończy się sukcesem, tydzień temu straciła ciążę.

– Niech to szlag! – wycedziła kobieta, nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego akurat ją to spotkało.

Gdy odwracała się od lustra, dopadła ją nagła i niepoko-jąca myśl: czyżby nigdy nie było jej dane zajść w ciążę i zostać matką?

Zrzuciła z siebie dwuczęściową, różową piżamę i wydo-była z jednej z jasnych szafek bieliznę, którą wsunęła na tu-łów kilkoma sprawnymi ruchami. Gdy poprawiała majtki, w jej oczach zebrały się jeziorka łez. Zawsze wydawało jej się, że jest pewną siebie osobą i nie było takiej przeszkody, której nie byłaby w stanie pokonać. Ale teraz uświadomiła sobie, że jest zupełnie bezsilna, a każdy kolejny krok, który wykona, przyniesie jej jeszcze większe rozczarowanie.

Agnieszka potrząsnęła głową, jakby chciała odpędzić od siebie złe myśli, ale nie było to takie proste, ani oczywiste.

W trakcie stosowania terapii hormonalnej poddawała się ścisłemu harmonogramowi. Myślała ciągle o cyklu, który będzie tym optymalnym. Zapewniała Marka, że wykonają jeszcze jeden, ten właściwy krok i razem będą świętować sukces.

A teraz co?

Nic! Jedno wielkie, cholerne nic!

Założyła dżinsowe spodnie, jasną bawełnianą bluzkę i ponownie stanęła przed lustrem, aby nanieść na twarz makijaż. Gdy uniosła wzrok i spojrzała na własne odbicie, stwierdzi-ła, że wpatruje się w oblicze człowieka, którego pozbawiono funkcji rozrodczych. W manekina. W pozbawioną wzorca matrycę, a jej ciało stało się pustą, jałową i bezużyteczną glebą.

Gdy uniosła do ust pomadkę, przez jej mózg przebiegła fala wściekłości. Szlag! I pomyśleć, że te wszystkie zabiegi, poświęcenie i samodyscyplina zaprowadzą ją w ślepy zaułek, a jej psychika znajdzie się na skraju rozpaczy!

Agnieszka wbiła wzrok w szeroko otwarte źrenice.

Gdy chodziła do ginekologa, widziała to wspaniałe uczu-cie w oczach kobiet, którym udało się zajść w ciążę. Wierzyła, że pewnego dnia ona sama doświadczy podobnych emocji. Po kilku latach starań jej obsesja sięgnęła granicy nerwicy natręctw. Ale to nie było wszystko. Po każdym kolejnym niepowodzeniu pojawiało się w niej trudne do opanowania poczucie winy, które chwilami stawało się nie do zniesienia. A nocami, gdy kładła się spać, nie potrafiła pozbyć się demo-

nów, czując podświadomie, że jej egzystencja staje się coraz bardziej żałosna i pozbawiona celu.

Kobieta opuściła łazienkę i przeszła do nowocześnie urzą-dzonej kuchni, aby włączyć ekspres do kawy.

Jej męża nie było w domu. Ponad tydzień temu wyjechał do Gdańska. Firma, w której pracował jako specjalista od budowy wiaduktów, uczestniczyła w kolejnym etapie przekształ-cania przekopu Mierzei Wiślanej. Gdy zadzwoniła do niego, aby oznajmić, że utraciła ciążę, na krótką chwilę zaniemówił, a później powiedział kilka słów, aby podnieść ją na duchu. Może była przewrażliwiona, ale wydało jej się, że w barwie jego głosu usłyszała rozczarowanie.

Marek miał czterdzieści lat i w dalszym ciągu był atrakcyj-nym mężczyzną. Jego wewnętrzne ciepło, umiejętność zjedny-wania sobie przyjaciół i rodzinny sposób bycia zapewne przy-kuwały uwagę niejednej kobiety. Bała się, że gdyby ją zostawił i ruszył na łowy, szybko znalazłby jakiegoś kociaka chętnego do zawarcia z nim głębszej znajomości. Znajomości, a być może trwałego związku, który mógłby zaowocować poczęciem dziecka, którego Marek tak bardzo pragnął od dłuższego czasu.

A może już to się stało?

Nerwowym ruchem ręki sięgnęła po filiżankę z kawą.

Kochała Marka i myśl o tym, że mógłby ją opuścić, była dla niej zbyt trudna i nie do udźwignięcia. Wierzyła, że jej mąż również ją kocha, a wszystkie niepowodzenia związane z ciążą nie będą decydującym argumentem, aby cokolwiek zmieniło się w tym zakresie.

A może była w błędzie i tylko sobie wmawiała to, w co najbardziej chciała wierzyć?

Upiła łyk kawy, o mało nie parząc sobie języka. W tej samej chwili rozdzwonił się jej telefon, który leżał na kuchen-nym stole. Marek. Odstawiła filiżankę i od razu docisnęła komórkę do ucha.

  • Witaj, kochanie – odezwała się pierwsza. – Dzwonisz do mnie, bo stęskniłeś się za mną?

    Po kilku słowach powitania odparł, że tak, jak najbardziej, tęskni za powrotem do niej i do domu.

  • Czy chcesz przez to powiedzieć, że już wracasz? – spytała.

  • Niestety, nie – odpowiedział, ciężko wzdychając. – Po-jawiło się kilka drobnych trudności przy budowie wiaduktu i mój pobyt w Gdańsku nieco się przedłuży.

  • Jestem z tego powodu niepocieszona – powiedziała tonem głosu zdradzającym niezadowolenie. – Czuję się jak samotnica w tym ogromnym domu.

    Lotem błyskawicy przebiegła jej przez głowę myśl, że w domu, o którym wspomniała, miały rozbrzmiewać głosy jej dzieci, a w pokojach znajdować się ich łóżeczka.

  • Agnieszka… – usłyszała w słuchawce po krótkiej pauzie.

  • Tak?

  • Posłuchaj. Długo się nad tym zastanawiałem i dosze-dłem do wniosku, że musimy podjąć poważną decyzję. Pytanie brzmi: czy będziesz na to gotowa?

    Kobieta mocniej zacisnęła palce na słuchawce, czując, jak do twarzy napłynęła jej fala gorąca.

  • Co masz na myśli? – przeraziła się. Rozwód? Czy o tym chciał jej powiedzieć?

  • Stwierdziłem, że oboje zmarnowaliśmy zbyt dużo cen-nego czasu – odparł z wahaniem w głosie. – Najwyższa pora skończyć z tą całą szaradą.

  • W dalszym ciągu nie wiem, do czego zmierzasz –Agnieszka poczuła, jak jej serce zatrzepotało w klatce piersiowej, niczym wypłoszony ptak. Czyżby Marek szykował jej jakiś bolesny upadek?

    Po krótkiej chwili milczenia Marek odezwał się:

  • Czy słyszałaś kiedykolwiek o surogatkach?

    Kobieta nabrała głęboko powietrza w płuca, a następnie powoli wypuściła, pozbywając się wraz z wydechem nadmiaru emocji, które tak nagle pojawiły się w niej.

  • Tak – odparła.

    Czytała kiedyś o surogatkach w Indiach. Hinduski, które zdecydowały się na macierzyństwo zastępcze, otrzymywały z tego tytułu wynagrodzenie sięgające kilku tysięcy dolarów, a w przekazywaniu pieniędzy pośredniczyły prywatne kliniki. Kobiety pochodziły zazwyczaj z najbiedniejszych warstw społecznych i po zajściu w ciążę przez dziewięć miesięcy mieszkały w surrogate homes. Po rozwiązaniu ciąży noworod-ki przekazywano rodzicom, którzy byli dawcami zarodków. Wszystko przebiegało sprawnie i bez większych zakłóceń, bo

    całemu przedsięwzięciu towarzyszyła odpowiednia procedura prawna: surogatki nie mogły zgłaszać roszczeń do rozwijają-cych się w ich macicach dzieci.

  • W przeciwieństwie do ciebie, ja niewiele na ten temat wiedziałem – podjął dalszą rozmowę Marek. – Dopiero całkiem niedawno otworzyłem szerzej oczy, gdy zupełnie przypadkiem dowiedziałem się o prężnie działającym rynku surogacji.

  • Od kogo o tym usłyszałeś?

  • Wśród ludzi, którzy pracują przy przekopie Mierzei Wiślanej, jest wielu Ukraińców. To właśnie od nich dowiedziałem się o surogacji. Początkowo potraktowałem to jako ciekawostkę, ale z upływem czasu zacząłem głębiej się nad tym zastanawiać.

  • Marek, czyżbyś… – nie dokończyła kobieta.

  • Tak – odparł ożywionym głosem. – Stwierdziłem, że po wszystkich niepowodzeniach, jakie nas spotkały, po-winniśmy tego spróbować. Co o tym sądzisz?

    Agnieszka z wrażenia wstrzymała na chwilę oddech. Marek kompletnie ją zaskoczył! Mając wrażenie, że w jej głowie przetacza się lawina, usiadła na krześle i przymknęła powieki. Gdy kilka lat temu rozpoczęli budowę domu, wydawało jej się to wielkim i trudnym do ogarnięcia przedsięwzięciem. Ale teraz, gdy cel został osiągnięty, a ona od kilku lat codziennie przekraczała jego próg, czuła, że brakowało w nim najważ-niejszego: dzieci.

    Surogatka.

    Dotychczas o tym nie myślała, ale Marek trącił w niej wyjąkowo czułą strunę. Do licha! Po tym, czego tak boleśnie doświadczyła w ciągu ostatnich kilku lat, nie powinna zastanawiać się nad odpowiedzią.

    ***

    Wybrali klinikę BioMedCom w Kijowie, ale zanim ku-pili bilety na samolot, zasięgnęli na jej temat sporo informacji. Ich surogatką miała zostać Olga, dwudziestoośmioletnia kobieta, matka dwójki zdrowych dzieci. Gdy dotarli do Ki-jowa, w Europie przybierała na sile kolejna fala pandemii wywołana przez wariant delta koronawirusa. W tym samym czasie w Polsce toczyła się kampania zachęcająca wszystkich dorosłych do szczepień, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa, który u wielu osób wywoływał poważne zaburzenia oddechowe, doprowadzając niekiedy do zgonu.

    Agnieszka i Marek długo zastanawiali się nad szczepie-niem, by ostatecznie zrezygnować z tego pomysłu. Nie chcieli narażać swojego przyszłego dziecka na jakieklowiek kompli-kacje, tym bardziej, że nikt nie znał odpowiedzi na długofalo-we działanie szczepionki. W klinice BioMedCom wykonano u nich szybkie testy antygenowe, które u obojga wykluczyły zakażenie koronawirusem. Procedury związane z zapłodnie-niem pozaustrojowym i implantacją zarodka przebiegły bez większych problemów.

    Pieniądze?

    Nie były dla nich najważniejsze. Oboje od zawsze chcieli stworzyć prawdziwą rodzinę. O swoim pomyśle z surogacją

    nie powiedzieli nikomu w rodzinie, ani znajomym. Postano-wili do końca utrzymać wszystko w tajemnicy – tym bardziej, że w Polsce ze stony urzędników mogły ich czekać tylko problemy.

    ***

    Ubrany w biały kombinezon mężczyzna, z wykaligrafo-wanym na plecach napisem „LEKARZ”, obrócił się, gdy poczuł lekkie klepnięcie w ramię. Tuż za nim stała pielęgniarka w podobnym uniformie. Zza plastikowych przyłbic, podobnych okularów i białych maseczek można było dostrzec nie-wielką część ich twarzy sprawiających wrażenie zmęczonych.

  • Doktorze – odezwała się kobieta. – Wiozą nam kolejnego pacjenta.

  • W jakim wieku?

  • Ma czterdzieści lat.

  • Szczepiony przeciwko COVID-19?

  • Nie.

    Lekarz ciężko westchnął. Zanim zdążył powiedzieć, co o tym sądzi, na oddział intensywnej terapii wjechało łóżko. Leżał na nim mężczyzna, który z trudem oddychał, pomimo podaży tlenu pod wzmożonym ciśnieniem przez specjalny aparat.

    Anestezjolog podszedł do nowo przybyłego pacjenta. Od dłuższego czasu chodził na pełnych obrotach. Był pode-nerwowany, zmęczony i niewyspany. Chwilami – a działo się to teraz – brała nad nim górę wściekłość na takich jak ten,

    który miał zająć za chwilę specjalistyczne łóżko. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie była stosunkowo prosta: przywiezio-ny na oddział intensywnej terapii „biedaczyna” nie zaszczepił się przeciwko COVID-19, choć miał na to sporo czasu.

    Chociaż targały go od środka nerwy, lekarz przywołał się do porządku.

  • Dotarła do mnie informacja, że nie szczepił się pan przeciwko koronawirusowi – odezwał się do chorego.

  • To… prawda – odparł leżący.

    Lekarz skinął powoli głową, uniósł prawe ramię i poto-czył nim po sali, w której stało kilka łóżek z leżącymi na nich pacjentami. Wszyscy podłączeni byli do respiratorów. Gdy opuścił ramię, wbił twardy wzrok w pacjenta i odezwał się:

  • Ci, którzy tutaj leżą, podobnie jak pan nie zaszczepili się, a teraz walczą o życie.

    Marek poruszył się na łóżku.

  • Czy… czeka mnie… to samo? – spytał pomiędzy od-dechami.

  • Tak – odparł medyk. „I proszę przygotować się na twar-dą walkę”, chciał dodać, ale w porę ugryzł się w język. – Pana płuca z każdą chwilą stają się coraz bardziej niewydolne.

    Kilkanaście minut później Marek Muskat znalazł się na stanowisku do intensywnej terapii. Od jego ust biegła dłu-ga, karbowana rura, która kończyła się na respiratorze. Me-talizowane urządzenie regularnie tłoczyło tlen w jego płuca.

  • Doktorze – odezwała się ta sama pielęgniarka.

  • Słucham.

  • Nie uwierzy pan.

  • W co?

  • Przed chwilą odebrałam telefon z pogotowia ratunko-wego. Wiozą do nas żonę tego chorego – po ostatnim słowie kobieta wskazała głową na niedawno przyjętego pacjenta.

    ***

  • Igor, zobacz, co ci przyniosłam.

    Pulchna kobieta w białym fartuchu i takiej samej chu-steczce na głowie potrząsnęła butelką z mlekiem i spojrzała na siedzącego w rogu metalowego łóżeczka chłopca. Było jej go żal. Gdy miał dwa miesiące, trafił do sierocińca pod Ki-jowem, w którym ona pracowała. Dotychczas nie znalazł się nikt, kto mógłby go adoptować, a biologiczni rodzice, którzy dziesięć miesięcy temu mieli go odebrać po porodzie z kliniki BioMedCom, nigdy się nie pojawili. Z nieoficjalnych informacji dowiedziała się, że byli oni Polakami.

  • Ot, Lachy – mruknęła do siebie pod nosem.

strona główna | biografia | książki | recenzje | kontakt | zorganizuj event z pisarzem | księgarnia